|
|
Songs | Albums | Album Arts
Lyrics:
W malinowym chru?niaku, przed ciekawych wzrokiem Zapodziani po g?owy, przez d?ugie godziny Zrywali?my przyby?e tej nocy maliny Palce mia?a? na o?lep skrwawione ich sokiem B?k z?o?nik hucza? basem, jakby straszy? kwiaty Rdzawe guzy na s?o?cu wygrzewa? li?? chory Z?achmania?ych paj?czyn skrzy?y si? wisiory I szed? ty?em na grzbiecie jaki? ?uk kosmaty Duszno by?o od malin, które?, szepcz?c, rwa?a A szept nasz tylko wówczas nacicha? w ich woni Gdym wargami wygarnia? z podanej mi d?oni Owoce, przepojone woni? twego cia?a I sta?y si? maliny narz?dziem pieszczoty Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w ca?ym niebie Nie zna innych upoje?, oprócz samej siebie I chce si? wci?? powtarza? dla w?asnej dziwoty I nie wiem, jak si? sta?o, w którym oka mgnieniu ?e? dotkn??a mi warg? spoconego czo?a Porwa?em twoje d?onie - odda?a? w skupieniu A chru?niak malinowy trwa? wci?? dooko?a * * *
?ledz? nas... Okradaj? z ?cie?ek i ustroni Z trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w s?o?cu pa?a! ?pieszno nam do ?ez szcz??cia, do tchów naszych woni Chcemy pieszczot próbowa?, poznawa? swe cia?a Wi?c na przekór przeszkodom ?renic? bezradn? Ch?oniemy si? nawzajem, niby dwa bezdro?a A gdy powiek znu?onych kotary opadn? Czujemy, ?e?my wyszli z u?cisków i z ?o?a Nikt tak nigdy nie patrza?, nie bywa? tak blady I nikt do dna rozkoszy cia?em tak nie dotar? I nie nurza? swych pieszczot bezdomnej gromady W takim ?o?u, pod stra?? takich czujnych kotar! * * * Taka cisza w ogrodzie, ?e si? jej nie oprze ?aden szelest, co ch?tnie taje w niej i ginie Czerwieniata wiewiórka skacze po so?ninie ?ó?ty motyl si? chwieje na z?otawym koprze Z w?asnej woli, ze ?piewnym u celu ?oskotem Z jab?oni na muraw? spada jab?ko bia?e ?ami?c w drodze kolejno ga??zie spróchnia?e Co w ?lad za nim - spó?nione - opadaj? potem
Chwytasz owoc, zanurzasz w nim z?by na zwiady I podajesz mym ustom z mi?osnym po?piechem A ja gryz? i ch?on? twoich z?bów ?lady Z?bów, które niezw?ocznie ods?aniasz ze ?miechem * * * Has?o nasze ma dla nas swe dzieje tajemne: Lampa, gdy noc ju? zd??y ?wiat mrokiem owion?? Winna zgasn?? w tej szybie, a w tamtej zap?on?? Na znak ten oddech trac?. Ju? schody s? ciemne Czekasz z d?oni? na klamce i, gdy drzwi otwiera Tul? t? d?o?, co jeszcze ma ch?ód klamki w sobie A ty w zamian przyciskasz moje r?ce obie Do serca, które zawsze u drzwi obumiera Wchodz? ciszkiem, jak gdyby krok ka?dy knu? zbrodni? Mi?dzy sprz?ty, co dla mnie s? sprz?tami czarów Sama ?cielesz swe ?ó?ko wed?ug swych zamiarów By szcz??ciu i pieszczotom by?o w nim wygodnie I zazwyczaj dopóty milczymy oboje Dopóki nie dope?nisz podj?tego trudu Ile w d?oniach twych pieczy, mi?o?ci i cudu ! Kocham je, kocham za to, ?e pi?kne, ?e twoje
* * * Zazdro?? moja bezsilnie po ?o?u si? miota: Kto ca?owa? twe piersi, jak ja, po kryjomu ? Czy jest w?ród twoich pieszczot cho? jedna pieszczota Której, prócz mnie, nie da?a? nigdy i nikomu ? Gniewu mego ?za twoja wówczas nie ostudzi ! Poni?am dum? cia?a i uczu? przepychy A ty mi odpowiadasz, ?em marny i lichy Podobny do tysi?ca obrzyd?ych ci ludzi I wymykasz si? naga. W przyleg?ym pokoju We w?asnym si? po chwili zaprzepaszczasz ?kaniu I wiem, ?e na skleconym bez?adnie pos?aniu Le?ysz jak topielica na twardym dnie zdroju Biegn? tam. ?kania milkn?. Cisza niby w grobie Zwini?ta, na kszta?t w??a, z bólu i rozpaczy Nie dajesz znaku ?ycia - jeno konasz raczej A? znienacka za d?o? mnie poci?gniesz ku sobie Jak?e ?zami przemok??, znu?on? po walce D?wigam z nurtów po?cieli w ramiona ob??dne ! U nóg twych rozemknione pieszczotami palce Jak?e drogie mym ustom i jak?e niezb?dne ! * * * Z d?o?mi tak splecionymi, jakby? kl?cz?c, spa?a W niedost?pne mym oczom wpatrzona widzenie P?aczesz przez sen i wstrz?sem wyl?klego cia?a B?agasz o nag?? pomoc, o rych?e zbawienie Jeszcze p?aczu niesyt? do piersi ci? tul? A ty goisz si? we mnie, niby lgn?ca rana A ja p?acz twój ca?uj?, biodra i kolana I rami? i zsuni?t? z ramienia koszul? Lecz karmiony ust twoich sp?akanym oddechem Nie pytam o tre?? widze?. Dopiero z porania Zadaj? ciemn? noc? t?umione pytania Odpowiadasz bez?adnie - ja s?ucham z u?miechem * * * Wysz?o z boru ?lepawe, zjesienia?e zmrocze Sp?odzone samo przez si? w sennej bezzadumie Nieoswojone z niebem patrzy w podob?ocze I w?szy ?wiat, którego nie zna, nie rozumie Swym cielskiem kostropatym k?pie si? w ka?uzy Co n?ci, jak o?ywczych jadow pe?na misa Czo?gliwymi mackami krew z kwiatów wysysa I cieklin? swych m?tow po ziemi si? smu?y Zwierz?, co trwa? nie zdo?a zbyt d?ugo na ?wiecie Bo wszystko wokó? tchnieniem zatruwa i gasi Lecz gdy ty bia?? d?oni? g?aszczesz je po grzbiecie Ono, mrucz?c, do stóp twych korzy si? i ?asi * * * Czasami mojej ?lepej pos?uszny ochocie Pragn? w tobie mie? czujn? na byle skinienie S?ug?, co pieszczotami gasi me pragnienie A ty jeste? tak zmy?lna i zwinna w pieszczocie! Gdy twój warkocz, jak w s?o?cu wybuja?e ziele Tchem rozwartych ogrodów m? dusz? owionie G?ow? tw?, niby puchar, ujmuj? w swe d?onie I wargami w ?lad dreszczu prowadz? po ciele I raduj? si?, ?ledz?c t? warg?, jak zmierza Do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu W której marz? pier? w lesie rycz?cego zwierza I staram si?, gdy pie?cisz, nie traci? go z oczu * * * Ty pierwej mg?y dosi?gasz, ja za tob? w ?lady Zd??am, by si? w tym samym zaprzepa?ci? lesie I tropi?c twoj? blado??, sam si? staj? blady I zdybawszy twój bezkres, sam gin? w bezkresie A potem wzieram w oczy, by zgadn??, czy do?? ci Omdlenia, co si? nogom udziela, jak szcz??cie I twe d?onie, jak w paki, mn? w zdrobnia?e pi??cie By si? w nich doca?owa? twych chrz?stek i ko?ci A one wypuklej? na d?oni przegibie Niby pestki owoców, zró?owionych znojem I nie?mia?ym do ust mych garn? si? wyrojem Zatajone w swej ciep?ej od pieszczot siedzibie Ich dotyk budzi wzrusze? zaniedbanych krocie A ty, tul?c je w warg mych rozrzewnion? cisz? Dziecinniejesz w u?cisku, malejesz w pieszczocie Chwila - a ju? ci? do snu z lat dawnych ko?ysz? * * * Zazdro?nicy daremnie chc? pochlebi? pierwsi Czarom skrytym w twym ciele z moj? o nich wiedz?! Oczy, co si? rz?sami nie tkn??y twych piersi Czyli? pustym domys?em te czary wy?ledz?? Kto w chwili poca?unków nie zagrza? swej d?oni Na twych bioder nawrza?ej ??dz? przegi?cinie Nie potrafi okre?li? upoje? tej woni Co z ciebie, jako z ró?y, snem potartej, p?ynie Kto ustami w nóg twoich nie wduma? si? dreszcze Nigdy do?? nie wys?owi twych oczu omdlenia A cho?by je dzie? ca?y bada? bez wytchnienia Nie wypatrzy z nich tego, co ja z nich wypieszcz?! * * * Zmieniona? po roz??ce ? O, nie, nie zmieniona ! Lecz jaki? kwiat z twych w?osów zbieg? do stóp o?tarzy A, cho? brak tego zbiega nie skala? twej twarzy Serce me w tajemnicy przed twym sercem kona... Dusza twoja ?mie marzy?, ?e, w gwiezdne zamiecie Wdumana, b?dzie trwa?a raz jeszcze i jeszcze - Lecz cia?o ? Któ? pomy?li o nim we wszech?wiecie Prócz mnie, co tak w nie wierz? i kocham, i pieszcz? ? I gdy ty, szepcz?c s?owa, z ust zrodzone znoju Dajesz pieszczotom uj?cie w tym szepcie, co pa?a Ja, zamilk?y wargami u piersi twych zdroju Modl? si? o twojego nie?miertelno?? cia?a
|
All lyrics are property and copyright of their owners.
2025 Zortam.com
|